wtorek, 26 listopada 2013

Niesamowita Florence i jej muzyka



Od zeszłego roku moim ulubionym zespołem jest „Florence And The Machine”, czyli brytyjska piosenkarka Florence Welch oraz akompaniująca jej grupa muzyków. Trudno określić jednoznacznie wykonywany przez nich gatunek,  sam zespół przedstawia go jako indie rock i rock alternatywny . Pierwszy raz usłyszałem ich w Radiu Roxy, którego słuchają moi rodzice, grającym muzykę alternatywną i najbardziej popularne utwory.

 
Początkowo nie znałem nawet nazwy  zespołu, ale potrafiłem sobie nucić ich piosenki.  Po pewnym czasie zainteresowało mnie skąd pochodzi  ten zespół, jak się nazywa itd. Szukałem informacji o Florence w sieci, przesłuchiwałem  ich utwory na Youtube i pokochałem ich.  


Pomysł na stworzenie grupy był początkowo żartem wokalistki. W 2006 roku Florence Welch wraz z Isabellą Summers koncertowały pod nazwą „Florence Robot Is a Machine”, lecz zorientowano się, że jest ona za długa. Oficjalnie zespół powstał w 2007 roku, wtedy też skrócono nazwę do „Florence And The Machine”






Pełny skład  zespołu:
Florence Leontine Mary Welch –
wokal
Isabella Summers – klawisze
Robert Ackroyd - gitara
Mark Saunders - gitara basowa
Christopher Lloyd Hayden - perkusja
Tom Monger – harfa
Sam White -
wokal wspierający

Inspiracje i Styl


Florence Welch twierdzi, że  wokalistką, która zmieniła jej życie, jest Grace Slick. Styl Florence And The Machine został określony jako "ciemny, mocny i romantyczny".  Ich muzyka to mieszanka klasycznego soulu i angielskiego rock artu. Florence Welch stwierdziła, że jej teksty podobne są do tekstów artystów renesansowych: "Mamy do czynienia z tymi wszystkimi rzeczami, co oni: miłość i śmierć, czas i ból, niebo i piekło". Od 2008 roku Welch związana była z Stuartem Hammondem, redaktorem literackim, który dostarczył jej dużą część inspiracji na album Lungs. W 2011 roku para rozstała się z powodu sprzecznych potrzeb zawodowych, a rozpad związku zainspirował Florence do stworzenia drugiego albumu.

Koncerty


Florence była w Polsce 2010 roku, lecz bez swojego zespołu. Natomiast w pełnym składzie Florence And The Machine pojawił się w zeszłe wakacje 11 sierpnia w Krakowie na Coke Live Music Festival.  Był to ich jedyny występ w tym roku, więc dodatkowo cieszy, że odbył się  w Polsce. Nie wiadomo czy trafi się  druga szansa zobaczenia Florence  w naszym kraju, ponieważ następny koncert ma miejsce w Rio Dejaniro - na drugim kontynencie!                 



Uczestniczenie w  Coke’u było dla mnie niezwykłym doświadczeniem, bo mogłem zobaczyć piękny Kraków i wysłuchać także innych bardzo znanych zespołów i piosenkarzy takich jak; Biffy Clyro, Brodka, Franz Ferdinand itp. Niemniej największym przeżyciem było zobaczenie Florence na żywo i słuchanie jej przepięknego śpiewu. Sama Florence była bardzo miła dla widowni. Można to dostrzec oglądając np. na Youtube jej występy, kiedy co każdą piosenkę mówiła o tym jak kocha Polskę(to akurat powiedziała po polsku) oraz to jak się cieszyła, że może przed nami występować(„Dziekuję Polsko”). Fanclub  Florence przygotował dla niej wiele obrazów, ręcznie namalowanych, przedstawiających oczywiście gwiazdę  oraz wiele napisów, na których było napisane „Kochamy cię”, „Jesteś najlepsza” itp.                                                                                                                                               


Nieznane przygody Małego Księcia - tym razem pióra chłopców z klasy III. Różne style i różne przedziwne postaci...


Mały Książę odszedł ze smutkiem z planety Latarnika, wciąż myślał o swojej róży, gdy nagle natrafił na dziwne miejsce. Planeta ta była trochę większa od jego własnego globu. Krążyły wokół niej pierścienie złożone z podręczników. Cała planeta była porośnięta bluszczem długopisów i ołówków. Do tego wszędzie znajdowały się pogniecione kartki papieru. Gdy Mały Książę podleciał bliżej, zobaczył trochę wyższą od niego osobę o długich włosach. Młodzieniec miał na sobie znoszone ubranie i słuchawki na uszach, jego oczy skierowane były w kierunku świecącego monitora stojącego na biurku. Oprócz tego na całym blacie leżały puste butelki po napojach oraz niedojedzone kawałki pizzy.
Mały Książę zawołał do chłopaka, ale on go nie usłyszał. Książę ponownie zawołał tylko nieco głośniej. Wtem młodzieniec przy biurku nie spuszczając wzroku z monitora odpowiedział niegrzecznie:
-Czego chcesz?
-Kim jesteś i co robisz?
-Jestem gimnazjalistą i próbuję zapomnieć o tym, że jutro mam sprawdzian z historii-odpowiedział.
-Dlaczego chcesz zapomnieć, nie możesz się nauczyć?- zapytał Mały Książę.
-Komputer mi nie pozwala, a orbity z książkami oddalają się proporcjonalnie do wzrostu mojego level'u- przemówił chłopak.- Poza tym nie mam czasu na takie głupoty jak nauka-dopowiedział.
-A co to jest „level”?-zagadnął Mały Książę.
-Wysokość poziomu mojego warriora…. Ohh yeah, nowy achievement!-wrzasnął gracz.
Mały Książe zauważył piękny zachód słońca, ale nagle orbita książek zafalowała i pojedyncze podręczniki zaczęły spadać na gimnazjalistę. Książę usłyszał władczy głos z nieba: ,,Do nauki!" po czym sterta książek zakryła młodzieńca, i jego biurko.

Mały Książę przestraszony uciekł z planety myśląc, iż młodzi ludzi są dziwni.
Jarek 

Następną planetą, którą odwiedził Mały Książe była planeta Przesądnego. Od razu, jak się na niej znalazł, Przesądny powiedział mu, żeby nie przechodził pod drabinami i żeby uważał na sól. Mały Książę spytał się go: "Czemu jesteś taki przesądny?". Odpowiedział  mu: "Wszyscy powinni być przesądni, jeżeli chcą żyć szczęśliwie na swojej planecie". Mały Książe po chwili zastanowienia spytał: "A co jeśli nie będziesz przestrzegał przesądów?". "Będę bardzo nieszczęśliwy" odparł. "A zdarzyło Ci się kiedyś ich nie przestrzegać?" "Tak, i teraz jestem nieszczęśliwy".  Mały Książe powtórzył to, by zapamiętać. Po chwili zastanowienia zapytał "A może jesteś nieszczęśliwy, bo cały czas martwisz się, żeby nie zrobić czegoś wbrew przesądom?". Po tych słowach zostawił Przesądnego w zamyśleniu. Gdy kontynuował podróż pomyślał, że niektórzy dorośli są bardzo dziwni.
Michał 


Kiedy Mały Książę przybył na tą planetę, bardzo się zdziwił. Cała asteroida była bowiem wypełniona książkami i testami. Małemu Księciu to miejsce wydawało się strasznie nudne. Dopiero po dłuższej obserwacji  zauważył dorosłą osobę siedzącą przy biurku.
-Dzień dobry-powiedział Mały Książę.
Dorosła osoba jednak nie odpowiedziała.
-Dzień dobry -powtórzył Mały Książę, który zawsze czeka na odpowiedź.
Dopiero wtedy osoba przy biurku go zauważyła.
-Witaj, jestem Nauczycielem. Siadaj do ławki bo już jesteś spóźniony, a piszesz test językowy.
-Ale ja nie jestem uczniem-odrzekł Mały Książę.
-Trudno, wszyscy, którzy są na mojej planecie są uczniami i muszą piać testy.
-Zgoda,-odpowiedział M Mały Książę -ale tylko jeden test.
-Nigdy jeden, zawsze muszą być trzy testy i kilkadziesiąt kartkówek. -rzekł Nauczyciel-Takie są zasady.
Wtedy Mały Książe postanowił uciec i nigdy na tę planetę nie wracać.
-A ja myślałem, że to baobaby są złe-odrzekł Mały Książę na pożegnanie.
Wiktor 

Następną planetą była Planeta Gimbusów. Cechowała się niewielkim rozmiarem, znajdowało się tam jednak wiele zakamarków i sklepów. Na tej planecie mieszkały tylko dzieci w wieku 14-16 lat. Wiele z nich  "szpanowało" ubraniami, słuchawkami i komputerami. Niektórzy chodzili po sklepach. Zdecydowana większość wolała chować się w krzakach ii palić papierosy lub pić piwo. 
Opuszczając tę planetę Mały Książę uznał, że dzieci, które chcą być jak dorosłe, są dziwne.


Franek 
      

Następna planeta była całkowicie ukryta we mgle, a w niej siedziała postać ubrana w czarny pancerz i szaty. Twarz miała skrytą w mroku kaptura, niewidoczną dla oczu Małego Księcia. Wokół niej latały ledwie widoczne istoty. Mały Książę idąc w stronę dziwnej, odzianej w czerń postaci przy każdym kroku słyszał dziwne chrzęsty. Gdy dotarł do nieznajomego,  spytał się go, kim jest i czy mógłby mu wyjaśnić, dlaczego, kiedy szedł, słyszał chrzęszczenie. Nie uzyskał odpowiedzi, tylko nieme polecenie, by spojrzał pod nogi. Dopiero wtedy zobaczył, że cała planeta jest zbudowana z kości, a ściślej z czaszek. Sama postać widząc przerażenie na twarzy Małego Księcia przedstawiła się jako Śmierć mówiąc mu, że jego czas jeszcze nie nadszedł, ale niedługo znów się spotkają i wtedy odpowie na wszystkie jego pytania. Lecz teraz musi opuścić tę planetę.
Deckard Cain 

niedziela, 17 listopada 2013

Nieznana przygoda Małego Księcia (dedykowana moim chłopcom z III G)

Planetoida B-680 należała do całkiem młodych, a przy tym znacznie większych od tych, które zamieszkiwał  Pijak czy Król. Mały Książę rozglądał się z wielkim zaciekawieniem - wśród wysokich traw zauważył zarośniętą  piaskownicę, zardzewiałą zjeżdżalnię i skrzypiącą niemiłosiernie huśtawkę. Obok było także zaniedbane  boisko, na to przynajmniej wskazywała stojąca  smętnie w chaszczach bramka. Tuż przy niej Mały Książę znalazł całkiem nową, raczej nieużywaną piłkę, z której niemal całkowicie uszło  powietrze. Zabrał ją ze sobą i zaintrygowany ruszył przed siebie. Minął niewielki basen, w którym nie było wody, pustą ściankę do wspinaczki i hamak rozpięty  pod drzewem, przy którym stała wysoka półka zapełniona książkami. Mały Książę przebiegł wzrokiem po wypisanych na grzbietach  tytułach i nazwiskach  (Dostojewski, Saint–Exupery, Tołstoj, Bułhakow, Sapkowski, Huxley, Tolkien i setki innych). Niewiele mu mówiły, ale poczuł w sercu jakieś ciepło pomieszane z bólem – bo nietknięte, porzucone tomy  wydawały  mu się porażająco samotne i smutne. Nie ma chyba bardziej przygnębiającego widoku niż książka, której sekretów nikt nie chciał poznać. 

Jakby wymarła planeta coraz mniej podobała się małemu przybyszowi. W dodatku wśród traw Mały Książę  zobaczył dobrze mu znane chwasty – złowrogie pędy baobabów. Było ich całkiem sporo, a niektóre dość wysoko wybujały i wyrwanie ich wymagałoby nie lada wysiłku.

Mały Książę uznał, że planeta jest opuszczona i wypatrywał, czy nie będą nad nią przelatywać dzikie ptaki, gdy wtem zauważył nikłe światełko wśród drzew. Kiedy podszedł bliżej, zobaczył niewielki, kwadratowy domek, w którego oknie co jakiś czas pojawiały się różnobarwne rozbłyski. Popchnął niepewnie drzwi, które otworzyły się z  trudem i przeciągłym jękiem.

Wewnątrz panował zaduch, po podłodze  walały się porozrzucane ubrania, brudne naczynia i resztki jakiegoś jedzenia. Na środku  pokoju, przed wielkim monitorem,  siedział dość gruby chłopak. Zaniedbane włosy tłustymi strąkami opadały na niezdrowo wyglądającą twarz, rozświetloną jedynie żółtawym światłem ekranu. W szkłach wielkich okularów tańczyły  kolorowe rozbłyski.
-Kim jesteś?- zapytał Mały Książę, ale nie uzyskał odpowiedzi. Chłopak zajęty był wciskaniem rozmaitych klawiszy, na uszach zaś miał słuchawki, z których dochodziło co jakiś czas donośne wziuiuuum, wziuuuuum, siup, buuuum, trach,  tratatatata.
-Kim jesteś?–ponowił pytanie Mały Książę, który nie zwykł był szybko rezygnować.
I tym razem nie doczekał się odpowiedzi – ale nagle  ekran przygasł nieco, a chłopak zdjął słuchawki i cisnął nimi ze złością na stół.
-Niech to, zawsze musze być w teamie z jakimiś cholernymi noobami, to strata czasu, kto daje konta takim kretynom? Po co oni logują?
Mały Książę niewiele z tego zrozumiał, chociaż nie spodobały mu się te słowa.
-Kim jesteś? – zapytał po raz trzeci. Wtedy dopiero został zauważony.
-Jestem Graczem.
-Graczem?
-Gram w grę. Na komputerze – tu chłopak  wskazał na stojące pod stolikiem  brzęczące cicho urządzenie migoczące jakimiś lampkami.
-Nigdy jeszcze nie grałem w grę. Na mojej planecie nie było komputera. Ale znalazłem to – Mały Książe pokazał piłkę – można by ja nadmuchać i się pobawić.
-No co ty – Gracz był wyraźnie zdegustowany- W piłkę? Mam chyba jakąś Fifę,  mogę ci potem zainstalować.
-Zainstalować?
-Z jakiej planety ty się urwałeś? – jęknął Gracz.-Teraz gra się na komputerze. To najlepsza rozrywka. Możesz grać w piłkę, skakać po dachach, wspinać po ścianach – i wcale się nie zmęczysz.
-Ale czy w zabawie nie chodzi też trochę o to, by się męczyć?
-Skoro technika pozwala nam się nie męczyć, to  trzeba korzystać z tego dobra, prawda? Kto o zdrowych zmysłach chciałby się męczyć, skoro nie musi? I we wszystkim bez żadnego wysiłku może być najlepszy.
Mały Książę pomyślał, że nic, co nie wymaga wysiłku, nie jest tak naprawdę godne uwagi.
-Musisz być tu bardzo samotny. – powiedział po chwili.
-Samotny? No co ty. Mam tysiąc przyjaciół na facebooku.
-Tysiąc przyjaciół? – zdumiał się Mały Książę. – Musiałeś ich oswajać  całymi latami…
-Oswajać? Latami?  Coś ty, jedno kliknięcie i już jest przyjaciel.
-Spędzacie ze sobą dużo czasu?
-Nie, wcale. Czy to nie wspaniałe? Znam tysiące osób, a wcale nie muszę marnować na nich czasu. No, z niektórymi gram sobie w różne gry. Ale w większości są  to nooby.
-Nigdy cię nie odwiedzają, nawet gdy jest ci smutno lub gdy jesteś chory?
Gracz wzruszył ramionami.
-Gdy mi smutno, włączam grę.
-Widziałem, że masz dużo książek...
Gracz tylko machnął ręką. 
–Nie wiem po co tu one. Nic lepiej nie rozwija wyobraźni niż gry.  Poza tym mogę dzięki nim przeżywać wspaniałe przygody - sto razy lepsze niż te opisane beznadziejnie  w jakichś nudnych książkach.  W grze zawsze wybieram to, co mi się podoba i nikt tam się z niczym nie wymądrza.  A jak coś pójdzie nie tak, to można  wczytać grę na nowo. Poza tym te przygody… Bardzo lubię gry przygodowe.
 -Skoro tak lubisz przygody, to może wyruszysz ze mną w podróż? Na pewno nas spotka coś niesamowitego.
Gracz spojrzał na Małego Księcia z góry i poprawił okulary.
-I narażać się na trudy, chłód, głód, pragnienie i niebezpieczeństwa? Nie, dziękuję bardzo. Poza tym w grze mogę być  n a p r a w d ę    k i m ś. Bohaterem, obrońcą świata, wielkim herosem. A kim byłbym tu? Małym, zbłąkanym chłopcem w głupich okularach?  Wolę  b y ć   s o b ą   w  g r z e.
-Tylko gra i gra…. – zauważył Mały Książę . Grasz i wydaje ci się, że jesteś kimś. Ale moim zdaniem przegrywasz teraz  w najważniejszej grze. Przegrywasz własne życie. Twój prawdziwy świat umiera i pustoszeje i choć jest taki wielki,  nie ma w nim miejsca na zachody słońca, różę czy lisa...
-Mogę zrobić co chcę z moim życiem. Poza tym my,  Gracze, mamy wiele żyć! – chłopak przetarł okulary. - A teraz wybacz, bo gra się załadowała.

Odwrócił się  do monitora i wcisnął na głowę słuchawki, z których niebawem zaczęły się rozlegać dźwięki strzałów i wybuchów. Ekran migotał jasnym światłem tak, że postać Gracza zupełnie się rozmywała w roztańczonych, oślepiających błyskach. Mały Książę odłożył piłkę, westchnął ciężko i cichutko wymknął się za drzwi.

Powiódł wzrokiem po niegdyś pięknej, teraz opustoszałej i ginącej między pędami baobabów planecie.


I zapłakał.

czwartek, 14 listopada 2013

1976 - Prawdziwa Historia cz.1

Dwaj pionierzy roku 1976










Mawiano, że walka pomiędzy Jamesem Huntem a Nikim Laudą o mistrzostwo świata w roku 1976 była tak nieprawdopodobna, że gdyby nakręcić na jej podstawie film, nikt by nie uwierzył, że to prawdziwa historia.  Jak było naprawdę? Od początkowej dominacji Ferrari, przez potyczki w sądzie do szarży Hunta w Japonii? Oto sezon 1976 w pełnej krasie.

GRAND PRIX BRAZYLII, 25 stycznia                Lauda: 1szy (9p) Hunt: NU (0p)             

 Lauda znów w czerwieni. Austriacki mistrz świata rozpoczął tegoroczną batalię tak samo, jak zakończył poprzednią - wyraźnym zwycięstwem dla Ferrari. Choć to James zdobył swoje debiutanckie pierwsze pole startowe, później dominował tylko Lauda, a James po piruecie wyleciał z toru. Zaczynaj tak, jak chciałbyś skończyć? Chyba nie do końca.



GRAND PRIX POŁUDNIOWEJ AFRYKI, 6 marca      Lauda: 1szy (18p) Hunt: 2gi (6p)    

W zakręcie Crowthorne Hunt dogonił zwalniającego Laudę, zrównał się z nim na prostej przed łukiem Barbeque i obaj wykonali żołnierski salut. Niki w oczekiwaniu na drugi prysznic z szampana miał już trzy razy więcej punktów niż James. Jednak na twarzy Brytyjczyka malowało się ciche zadowolenie. Uśmiechał się. Jego uśmiech przypominał, że do końca daleka droga. Jeśli Niki myśli, że może się już zrelaksować, niech uważnie patrzy w lusterka.




GRAND PRIX USA (ZACHÓD), 28 marca              Lauda: 2gi (24p) Hunt: NU (6p)       
                                                                          

Hunt: "Patrick [Depailler] był po wewnętrznej, jechałem obok niego (...). Widział mnie w lusterku i zepchnął na betonową ścian (...). Po prostu mnie zepchnął! Nie ma mowy o nieporozumieniu!)
Teddy Mayer, menadżer: "Każdy półgłowek wygrałby wyścig w tym samochodzie [Ferrari]... gdy przed sezonem zwolniło się u nad [McLarena] miejsce, miałem na liście dwie osoby: Laudę i Hunta. Ostatecznie mamy Jamesa"

GRAND PRIX HISZPANII, 2 maja      Lauda: (Potem 2gi)-33p  Hunt: DSQ (wygrana w lipcu) - 6p      

poniedziałek, 11 listopada 2013

Listopadowe wieczory...

Listopadowe wieczory…


Każdy zna to uczucie, gdy nie ma nic do roboty, a minuty dłużą się i dłużą...
Jednak jest na to rada.
Dni stają się coraz krótsze, a niedługo będziemy wstawać jak gdyby "w środku nocy". Jednak nie zniechęcajcie się do nauki, ponieważ z odrobionymi lekcjami, można pozwolić sobie na zasłużony odpoczynek.
1. Im większa wyobraźnia, tym więcej pomysłów!

Dobrym rozwiązaniem będzie ciekawa książka czytana w chłodnym pomieszczeniu pod miękkim kocem J
Grunt to wolna przestrzeń i ciepła herbata!

2. Pogłębianie pasji i zainteresowań - to motto na listopad

Malowanie, szkicowanie, literatura czy gra na instrumencie zdecydowanie umili nam czas wolny!
Znajdźcie tylko wygodne krzesło i puśćcie wodze fantazji!
Wszystko zależy od Was.



3. Planszówki + karty = świetna towarzyska zabawa!

Od lat wiadomo, że im więcej czasu spędzonego z przyjaciółmi, tym więcej pozytywnych wspomnień.
Dlatego naładujcie telefony i dzwońcie po znajomych, bo sezon na kilkugodzinną zabawę z grami właśnie się zaczął J
(Dozwolona również gra z rodziną J)



4. W małych ilościach jeszcze nic nikomu nie zaszkodziło.

Gdybyśmy spędzili przed telewizorem lub komputerem całą noc, wiadomo, że ich mocne światło i bezustanne siedzenie w miejscu, byłoby szkodliwe zarówno dla oczu, jak i kręgosłupa...
Jednak godzina lub dwie spędzone przy intrygującym thrillerze czy fascynującej grze komputerowej mogą zdecydowanie umilić nam życie J
Pamiętajcie tylko o dobrych przekąskach!



5. Klasyczna, jazzowa czy rock'n'roll'owa - nie ma większego znaczenia.

Muzyka! Nigdy się nie nudzi, a jest świetnym lekarstwem na wszystko ;) Poza tym pozwala na wykonywanie wielu czynności naraz. Słuchając jej możemy powtarzać materiał na następny dzień, pakować się do szkoły czy nawet odrabiać lekcje J



6. Najwyższy czas na dekoracje!

Jesienne akcesoria nie są już priorytetem, ponieważ zaczyna się już drugi tydzień listopada. Zajmijmy się raczej przygotowaniami do zimy. Nastrojowe obrazki na oknach (polecam do tego „sztuczny śnieg” dostępny w Empiku za całe 5.99 zł ;) )
czy ścianach, na pewno zadowolą nie tylko Was, ale również Waszych gości.
Na pokojowe dekoracje zawsze miło popatrzeć!



Proste? No właśnie! A ile osób nie wie, co ze sobą zrobić?
Mam nadzieję, że jeśli nawet byliście w tym gronie, to mój wpis natchnął Was do działania. Powyższe rady są tylko przykładami (kilkoma z milionów), dlatego nie musicie się ograniczać tylko do nich ;)



Życzę pełnych wrażeń wieczorów i pozdrawiam ! ;)

czwartek, 7 listopada 2013

Zmęczenie


Wciąż wokół ciągle ciemno,
Samotny dalej błąkam się.
I już mi wszystko jedno
Czy dojdę kiedyś tam gdzie chcę.
Marzenia moje dawne
W pamięci znów rozpłyną się.
Odejdą tam, gdzie tamte
I znikną niczym biały cień.

Odpowiedz mi, czy warto
Zapomnieć znowu smutku łzy?
Podążać dalej twardo,
By zdobyć wreszcie życia szczyt.
I powiedz czy daleko?
Czy długo będę tutaj tkwić?
A może tylko jedno
Zagradza drogę jeszcze mi?

środa, 6 listopada 2013

Opowieść o za małych okienkach w samolocie

 Wszystkie dzisiejsze samoloty mają podejrzanie małe okienka. Umieszczone są one tak nisko w kadłubie, że większość ludzi musi się pochylać, aby przez nie wyjrzeć. Na chmury, lotnisko i takie tam. Dlaczego tak jest?

Przeglądając pewną niezwykle mądrą książkę, natknąłem się na ciekawe rozwiązanie tajemnicy za małych samolotowych okienek. Odpowiedź na  pytanie brzmi: ich wymiary są uregulowane względami bezpieczeństwa. Kiedyś jednak eksperymentowano z innymi kształtami okien.

De Havilland DH-106 Comet
Zdjęcie obok przedstawia pierwszy komercyjny odrzutowiec na świecie, model DH-106 Comet produkcji szkockiej firmy De Havilland. Wyposażony był on w ogromne, podłużne okna, przez które pasażerowie mieli świetny, panoramiczny widok. A jednak, lot BOAC 781 zakończył się katastrofą w pobliżu włoskiej wyspy Elba. 10 stycznia 1954 o godzinie 10:57 kolos niebios wpadł do wody. (Miejsce to znajduje się na współrzędnych 42° 40′ 42″ N, 10° 25′ 38″ E). Zginęli wszyscy znajdujący się na pokładzie, w sumie 35 osób.

Aby zbadać przyczyny wypadku, De Havilland umieściła taki sam model w zbiorniku z wodą i na przemian podwyższali i obniżali ciśnienie, symulując warunki panujące podczas lotu. Po ilości cykli odpowiadającym dwóm latom użytkowania (w zbiorniku zajęło to kilka tygodni), odkryto prawdopodobną przyczynę wypadku we Włoszech. Rama jednego z dużych okien pękła w górnym rogu (dramatyczna cisza).

Epilogiem była potrzeba wykonania nowego projektu okienek. Stworzono więc małe, nisko położone szybki, przez które ledwo co widać. I tak zostało do dziś.

Prostokątne okna!

poniedziałek, 4 listopada 2013

Dynia - Królowa Jesieni






Dynie są fantastycznymi, zdrowymi i niedocenianymi warzywami. 


Wielu ludzi wykorzystuje je do robienia lampionów i masek. 

Natomiast ja proponuję wykorzystanie dyni do przygotowania niesamowitego zestawu obiadowego. 




Krem Dyniowy


Składniki:
- 1kg dyni
- 1 marchew  
- 1 cebula
- 2 ząbki czosnku
- 3 szklanki bulionu warzywnego (około 750 ml)
- sól i pieprz
- 2 łyżki oliwy z oliwek
- 250 g serka mascarpone
Przygotowanie:


Dynię obieramy, usuwamy pestki, kroimy na kawałki. Marchew, cebulę i czosnek obieramy i kroimy na mniejsze części. Wszystkie składniki przekładamy do garnka z grubym dnem, dodajemy oliwę z oliwek i podsmażamy, stale mieszając podsmażany przez mniej więcej 3 minuty.


Warzywa zalewamy bulionem i gotujemy pod przykryciem około 30 minut. Po tym czasie warzywa powinny być miękkie. Całość rozdrabniamy blenderem, aż zupa nabierze konsystencji kremu, a następnie dodajemy serek mascarpone, który nada zupie jeszcze bardziej kremową konsystencję i niesamowity smak. Na koniec zupę przyprawiamy solą i pieprzem do smaku. Można również dodać prażone pestki słonecznika i kolendrę. Tak lubi moja mama. Smacznego!



Dyniowe Ravioli
Składniki:
- 400g mąki
- szczypta soli                                                       
- 40 ml oliwy
- 4 jajka
- 400g miąższu z dyni
- 50g posiekanej szynki parmeńskiej 
- garść startego parmezanu
-  6-7 posiekanych listków bazylii
                      
- szczypta szałwii
                                                
- 1 żółtko                                                              
- 30 ml gęstej śmietany                                       

- szczypta gałki muszkatołowej               
Sos:                               
- 150g masła             
- 5 ząbków czosnku
- 5-6 posiekanych listków bazylii  


Dodatkowo;               
         - odrobina białka               
- pestki dyni              
Przygotowanie:
Do piekarnika wkładamy dynię na natłuszczoną blachę. Zapiekamy około 1 godziny, aż będzie miękka.

Przygotowujemy ciasto: przesiewamy mąkę, dodajemy sól, w środku robimy dołek, do którego wrzucamy jajka i oliwę. Wgniatamy składniki, rozgniatamy na gładką masę. Zawijamy w folię i wkładamy do lodówki na pół godziny. 


Miąższ dyni przekładamy do miski, ucieramy, dodajemy szynkę parmeńską, parmezan, bazylię, szałwię, żółtko, śmietanę i szczyptę gałki muszkatołowej do smaku. 

Formujemy pierożki. Najpierw rozwałkujemy połowę ciasta na placek i smarujemy odrobiną białka, następnie farsz nakładamy łyżką w dużych odstępach. Potem rozwałkowujemy drugą część ciasta na bardzo cienki placek i delikatnie sklejamy ze sobą dwa placki. Na koniec nożem do pizzy wycinamy nasze ravioli, w kształcie kwadratów i dociskamy.  

Do garnka z gotującą, posoloną wodą, dodajemy oliwę. Gotujemy około 6 min. Odcedzamy. 

Do stopionego masła dodajemy czosnek, po dłuższym czasie wyjmujemy go, dodajemy posiekaną bazylię. Mieszamy pierożki z sosem. Prażymy pestki dyni na złoty kolor, solimy i układamy wokół pierożków.

Ciasto dyniowe












Składniki:
- 1 kostka masła
- margaryna do wysmarowania blachy
- 4 jajka
- 1,5 szklanki cukru pudru (300g)
- 1,5 szklanki mąki (250g)
-  ½ szklanki mąki ziemniaczanej (80g)
- 1 czubata łyżeczka proszku do pieczenia
- 1 łyżeczka sody oczyszczonej
- 1 cukier waniliowy
- 1 łyżeczka cynamonu
- kawałek dyni (po obraniu i wydrążeniu około 250g) 

Przygotowanie:
Formę otwieramy i smarujemy dokładnie margaryną. Obie mąki mieszamy z proszkiem do pieczenia, sodą i cynamonem.

Dynię obieramy i  trzemy na tarce. 
Żółtka oddzielamy od białek. 

Miękkie masło ucieramy z cukrem i cukrem waniliowym.

Do utartej masy dodajemy, cały czas ucierając, po jednym żółtku. Białka ubijamy na sztywną pianę. Następnie do masy żółtkowej dodajemy partiami: mąkę wymieszaną z proszkiem i cynamonem, a następnie sok z cytryny i utartą dynię. 
Na koniec delikatnie przekładamy łyżką ubitą pianę z białek i delikatnie mieszając. 

Uwaga! Masa przed dodaniem białek jest bardzo gęsta, prawie jak ugniecione ciasto na tartę. Białka nadadzą mu właściwą konsystencję.    

Ciasto przekładamy do formy. Wstawiamy do piekarnika nagrzanego do 180 stopni i pieczemy około 60 minut. Smacznego!

Źródła:
*Krem Dyniowy – www.lidl.pl
*Ravioli – z serialu „Przepis na życie"
*Ciasto Dyniowe – www.mojeciasto.pl