niedziela, 14 czerwca 2015

Polacy vs Hiszpanie, czyli międzynarodowa wymiana w naszej szkole



Ostatnio wzięłam udział w... Cóż, gdybym napisała "ostatnio" nie byłoby to dobre stwierdzenie, gdyż tak naprawdę w Hiszpanii wraz ze szkołą byłam już w październiku zeszłego roku...

Jednak wymiana jest obustronna, toteż nasi Hiszpanie odwiedzili nas w drugiej połowie maja. Trzeba przyznać, szybko minęło; a żeby wspomnienia nie poszły w niepamięć, warto o nich napisać!


Specjalnie dla Was ja (Julia) i Zosia (uczestniczki wymiany) podzielimy się swoimi wrażeniami i odczuciami, po tych (łącznie) nieco ponad dwóch tygodniach.



1 DZIEŃ

Nasi przyjaciele z zachodu zjawili się w poniedziałek o 19.00 na lotnisku Chopina. Każdy uczeń biorący udział w przedsięwzięciu musiał przyjechać i odebrać swojego towarzysza, a następnie zawieźć go do domu i przyjąć jak najlepiej.

Julka: Szczerze mówiąc godziny lekcyjne w tym dniu dłużyły mi się bardziej niż zwykle! Jednak gdy wróciłam do domu i wszczęłam ostatnie porządki, nie wiadomo kiedy zrobiła się 18.30 i trzeba było wyjeżdżać. Gdy w końcu zobaczyłam moją Lucíę na lotnisku, byłam w świetnym nastroju i czułam, że czeka nas wspaniała przygoda :)

Po powrocie do domu, oprowadziłam ją dokładnie po wszystkich pokojach, a koło 22.00 położyłyśmy się spać, bo obie byłyśmy zmęczone.

Zosia: Już w weekend, przygotowując pokój dla mojej Hiszpanki, Cristiny nie mogłam się doczekać, kiedy w końcu ją zobaczę-ostatni raz widziałyśmy się 5 miesięcy temu i chociaż regularnie mailowałyśmy, to każdy kto choć raz przeżył taki ,,związek na odległość”, wie, że to nie to samo, co rozmowa twarzą w twarz. Latając po mieście i załatwiając ostatnie sprawy związane z jej przyjazdem, martwiłam się, czy po tak długim czasie na nowo złapiemy tak świetny kontakt, jak w Hiszpanii. Na szczęście niepotrzebnie się niepokoiłam, bo gdy tylko dojrzałyśmy się na lotnisku, zaczęłyśmy gadać jedna przez drugą. Z lotniska pojechałyśmy prosto do domu, gdzie oprowadziłam ją po wszystkich pokojach. Potem wspólnie z moją rodziną zjedliśmy kolację, przy której ja i Cristina raczej z marnym skutkiem próbowałyśmy nauczyć moich rodziców podstaw hiszpańskiego. Cóż - najwyraźniej jest to język dla wybranych! Około 11 padałyśmy już z nóg-ona po długiej i męczącej podróży, a ja po zdających się trwać w nieskończoność lekcjach.

2 DZIEŃ

We wtorek przybyliśmy do szkoły o godz. 9.00 (godzinę później niż zwykle), aby Hiszpanie mogli się wyspać po długiej podróży i spokojnie przestawić na aktywniejszy tryb życia, ponieważ u nich szkoła zaczyna się zawsze o tej godzinie. Tam mieli również krótkie powitanie przez naszego dyrektora inauczycieli, którzy w październiku razem z nami polecieli do Saragossy - miasta, w którym mieszkają nasi goście. Następnie udali się zwiedzać Warszawę, głównie Stare Miasto.

Julka: Dużo do mówienia niestety nie mam, ponieważ gdy Hiszpanie miło spędzali czas w stolicy, ja miałam normalne, szkolne lekcje... Jednak z tego co opowiadała mi Lucía, bardzo im się podobało i robili mnóstwo zdjęć. Dlatego ja również się cieszę, bo właśnie o to chodziło - poznać ojczyznę przyjaciela z zagranicy!

Natomiast po powrocie ze szkoły, spędziłyśmy całe popołudnie w moim ogródku, wygłupiając się na każdy możliwy sposób...

Zosia: Żal mi było mojej biednej Hiszpanki, bo u siebie wstawała o 8:00, a jej koleżanka z Polski zwlekała ją z łóżka już o 6:30. Na szczęście Cristina dała radę i po wczesnym śniadaniu w kawiarni pojawiłyśmy się w szkole. Na mnie czekały przykre obowiązki w postaci lekcji, a na nią zwiedzanie Warszawy. Po skończonych zajęciach, zabrałam ją na nasz trening koszykówki - nie mogło być inaczej, bo to przecież ona i jej koleżanki, które grają już od kilku lat, zainspirowały nas do stworzenia własnej drużyny. Cristina świetnie sprawdzała się w roli bardziej doświadczonej zawodniczki, a ja pękałam z dumy kiedy zdobywała kolejny punkt - marzę o tym, żeby kiedyś zagrać na podobnym poziomie. 

Po koszykówce byłyśmy tak zmęczone, że nasza aktywność ograniczyła się do zjedzenia obiadu, obejrzenia telewizji i słuchania muzyki. Gadałyśmy do późnej nocy, aż rodzice stracili cierpliwość i zagonili nas do łóżek.

3 DZIEŃ

Tego dnia nasi goście mieli poznać historię Warszawy z 1944 roku, kiedy to wybuchło Powstanie. Aby przybliżyć im ten temat w przystępnej i prostej formie, nasz nauczyciel hiszpańskiego poprosił naszą klasę o zrobienie prezentacji multimedialnej. Zawarliśmy tam treściwy opis (przygotowany po polsku przez panią od historii, a następnie przetłumaczony na ojczysty język naszych kolegów), liczne zdjęcia ukazujące ówczesne realia oraz kilka
ciekawostek i główne symbole Powstania. Po zakończeniu pokazu, Hiszpanie udali się do Muzeum Powstania Warszawskiego, gdzie zajął się nimi przewodnik (mówiący po hiszpańsku!).

Julka: Jestem bardzo zadowolona, że tak dobrze wyszła nam ta prezentacja i udało nam się wzbudzić ciekawość, czy nawet poruszyć obcokrajowców. Uważam, że to ważne, aby poznawać ważne dzieje kraju, w którym się przebywa nawet jeden tydzień. Po rozmowie z moją Hiszpanką wiem, że muzeum również bardzo im się podobało, chociaż z tego, co mówiła: "Nie można tam nic polubić, bo wszystko jest takie przerażające i straszne!" ;)
Stwierdziłam, że trzeba ją jakoś otrząsnąć z tego szoku i pokazać Warszawę również od takiej strony... zwyczajnej. Zabrałam ją na obiad do restauracji, gdzie porównywałyśmy menu dostępne w Hiszpanii z tym polskim. Myślę, że to kolejny dzień, który również mogę zaliczyć do bardzo udanych!

Zosia: Bardzo mi zależało na tym, żeby Hiszpanie zrozumieli jak ważnym wydarzeniem w historii Polski był wybuch Powstania Warszawskiego- chyba postawiłam sobie za punkt honoru, żeby choć trochę zainteresowali się tematem. Bardzo się ucieszyłam, że kiedy skończyliśmy opowiadać, zaczęli nawet zadawać pytania. Gdy zapytałam Cristinę, co sądzi o Muzeum Powstania Warszawskiego, odparła, że było to bardzo trudne, ale interesujące
doświadczenie. Zdziwiła się jednak, gdy powiedziałam, że byłam w tym muzeum nieraz: dla niej te kilka godzin w zupełności wystarczyło. Po skończonych lekcjach, oprowadziłam ja po Warszawie, a głownie po Żoliborzu, który wraz z Parkiem Wilsona bardzo jej się spodobał. Gdy wróciłyśmy do domu, nie pozostało nam nic innego, jak tylko wyłożyć się w ogrodzie i łapać ostatnie promyki słońca. Po dawce świeżego powietrza zasnęłyśmy momentalnie i spałyśmy jak zabite .

4 DZIEŃ


Jeszcze na miesiąc przed odwiedzinami Hiszpanów, nieraz nauczyciele wspominali nam, że w czwartek planują coś ekstra. Niedługo później okazało się, że będą to teatrzyki kukiełkowe, w których przedstawimy najbardziej znane legendy polskie. Pojawił się tam "Bazyliszek", "Warszawska Syrenka" oraz "Wars i Sawa". Oprócz uczenia się tekstu, odpowiedniego artykułowania i wyraźnego mówienia (jeszcze raz dziękujemy za tę cenną lekcję naszej Pani polonistce!), mogliśmy też samodzielnie robić kukiełki, scenografię bądź lepić pierogi czy kroić sałatki. Mieliśmy na skończenie tego wszystkiego koło 3-4 godzin. Następnie przedstawialiśmy scenki, a po wszystkim zasiedliśmy do stołu, wcinając gorące pierogi i pyszne sałatki.

Julka: Ten dzień był jednym z moich ulubionych, ponieważ tak naprawdę głównie tego dnia mogliśmy się naprawdę zżyć ze sobą i poznać innych Hiszpanów poza "swoimi"! Atmosfera była świetna i sprzyjała współpracy. Ja byłam akurat w grupie grającej w przedstawieniu, dlatego z mojej perspektywy było to ćwiczenie tekstu, akcentowanie, umiejętne odegranie roli, co (jak dla mnie) było bardzo ciekawym przeżyciem, zwłaszcza w gronie przyjaciół z
zachodu ;) Natomiast gdy już opanowaliśmy teksty do perfekcji (no, powiedzmy...), udałam się do grupy artystycznej i pomagałam im robić kukiełki.

Trzeba też zauważyć, że jedzenie było pyszne... A potem miłe popołudnie z Lucíą, Zosią i jej Hiszpanką w centrum handlowym Arkadia. Pamiętasz, Zosia? :D

Zosia:  Trudno zapomnieć…gdy po pełnym atrakcji dniu w szkole, nasze Hiszpanki zaciągnęły nas do Arkadii, mówiąc, że koniecznie muszą ją porównać z ich słynnym na cały świat Puerto Venecia, nie wiedziałyśmy jeszcze, co nas czeka…Pomimo naszego sprzeciwu nasze koleżanki odłączyły się od nas i … w tym miejscu dam Wam radę-jeśli KIEDYKOLWIEK zabierzecie w miejsce publiczne jakiś znajomych, którzy nie mówią  po polsku i nie odbierają telefonów, to pod ŻADNYM POZOREM nie pozwalajcie, aby się od Was oddalili na odległość większą niż 4 metry. W przeciwnym razie, będziecie ganiać po całym centrum handlowym, szukając swoich podopiecznych i zastanawiając się, czy jeśli nie widzieliście się już z nimi ponad 3 godziny, to czas już nadawać komunikat przez głośniki, czy jeszcze się wstrzymać. Na szczęście po dłuższym czasie znalazłyśmy swoje Hiszpanki i wypychane przez ochroniarzy(zbliżała się godzina zamknięcia) opuściłyśmy zacny budynek Arkadii. I tak minęło nam czwartkowe popołudnie

5 DZIEŃ

W piątek mieliśmy zaplanowaną wycieczkę do Częstochowy. Zapowiadało się... specyficznie? Ale muszę przyznać, że potem było naprawdę fajnie! Mimo wczesnej pobudki (już o godzinie 7.00 spotykaliśmy się wszyscy niedaleko szkoły, aby wyjechać wspólnie autokarem), byliśmy pełni energii i otwarci na nowe znajomości, których w autokarze zawiązywało się na pęczki!

Koło 11.00 wyprostowaliśmy nogi na częstochowskim parkingu i ruszyliśmy do Sanktuarium, aby zdążyć na mszę. Trwała ona mniej niż godzinę, a następnie byliśmy świadkiem zasłonięcia Cudownego Obrazu, któremu towarzyszyła żywa orkiestra Paulinów (!). Po tym udaliśmy się na obiad do domu pielgrzyma; natomiast koło 14.30 (dostaliśmy trochę czasu wolnego) spotkaliśmy się na rynku i podzieliliśmy na 2 grupy - polską i hiszpańską - które dostały odpowiedniego językowo przewodnika i udały się na zwiedzanie muzeum poświęconego historii Jasnej Góry. Trwało to koło godziny, a następnie ponownie dostaliśmy czas wolny, który wykorzystaliśmy bardzo ambitnie, mianowicie idąc na lody.

Mniej więcej o 16.00 wyjechaliśmy do miejscowości pod Częstochową, aby tam rozpocząć wyczekiwanego grilla. Atmosfera zrobiła się jeszcze cieplejsza i tym razem wszyscy chętnie spędzali ze sobą czas, rozmawiali - po prostu dobrze się bawili!

Po około 3 godzinach przyjemnej sielanki wokół barwnego krajobrazu, wróciliśmy do autokaru i rozpoczęliśmy drogę powrotną - kierunek Warszawa.

Julka: Nic dodać, nic ująć! Bardzo przyjemny, w dodatku ciepły i słoneczny (na szczęście!) dzień. Częstochowa zaliczona, ruszt grilla opróżniony, a karuzele i huśtawki pobliskiego placu zabaw, wymęczone za wszystkie czasy. Myślę, że to jeden z niewielu tych dni, o których prawdziwie myślisz, że mógłbyś je powtórzyć.

Zosia:  Fajnie, że wybraliśmy się na wycieczkę-żartom w autokarze nie było końca, a po dwóch godzinach jazdy każdy znał się z każdym. Grill był świetnym pomysłem po wyczerpującym zwiedzaniu miasta, a ruiny zamku, które otaczały naszą polanę miały w sobie coś magicznego- wszyscy świetnie się bawili, ale sądzę że po powrocie padali z nóg-wycieczka trwała od 6:30 do 11:00 w  nocy i nie należała do tych z rozlazłym planem dnia. Nie mniej, Hiszpanie mogłi zobaczyć, jak wygląda Obraz Matki Częstochowskiej i poznać historię Częstochowy. Myślę, że było warto.

WEEKEND

Julka: No i w końcu nastał. Przez te dwa pozornie długie dni mogliśmy zająć się naszymi Hiszpanami sami, zrealizować swoje plany i oprowadzić ich po najróżniejszych zakątkach stolicy. Ja zdecydowałam się zabrać Lucíę do centrum, następnie jeszcze raz na Stare Miasto (tak jej się podobało, że chciała tam pojechać ponownie!), a potem do jakiegoś sklepu, gdyż - jak to ujęła - "Warto pod każdym względem porównać Polskę z Hiszpanią". Tak nam minęła sobota, natomiast w niedzielę przez pierwszą połowę dnia odpoczywałyśmy w domu lekko zmęczone całym tygodniem, grając w planszówki (tłumaczone jej przeze mnie na polski). Po południu zorganizowaliśmy grilla, a koło 16 udaliśmy się do ogrodu botanicznego, gdzie uwagę mojej Hiszpanki przykuły najbardziej rośliny owadożerne.

Wieczorem zaczęła się już pakować, a po skończeniu rozmawiałyśmy jeszcze do północy i wspominałyśmy miniony tydzień :)

Zosia: W weekend postanowiłyśmy przede wszystkim dobrze się wyspać. Po obfitym śniadaniu stwierdziłyśmy, że pojedziemy na Saską Kępę, gdzie odbywało się jej święto. Natomiast głównym celem soboty było obchodzenie 13. urodzin Cristiny, którą z tej okazji zabraliśmy na urodzinowy obiad. Gdy zapadł zmrok, obejrzeliśmy multimedialny pokaz fontann  na Starym Mieście.

Uwieńczeniem dnia było wręczenie prezentów solenizantce, zjedzenie tortu  i obejrzenie finału Eurowizji. W niedzielę po mszy pokazaliśmy jej Wilanów i spacerowaliśmy po Łazienkach. Cristina miała również okazję zobaczyć, jak przebiegają wybory prezydenckie w Polsce-przed obiadem moi rodzice zagłosowali na jednego z kandydatów. Po południu hiszpańskim zwyczajem urządziliśmy  sobie mała siestę, a później pomagałam się jej pakować - dziwnym sposobem walizka pełna pamiątek z Polski nie chciała się do końca zapiąć. Wieczorem zgodnie doszłyśmy do wniosku, że Cristina będzie spać w samolocie zarwałyśmy całą noc gadając o wszystkim i o niczym, zdając sobie sprawę, że to
nasze ostanie chwile.

6 DZIEŃ (OSTATNI)

W równo tydzień po ich przyjeździe musieliśmy już zawieźć ich na lotnisko na godzinę 8.00. Odprawa nie trwała długo, dlatego wszyscy szybko zaczęli się żegnać i dziękować sobie nawzajem - Polacy ponownie za tydzień spędzony w Hiszpanii, a Hiszpanie - za ostatnie 7 dni, kiedy to mogli zaczerpnąć polskiego powietrza. Samolot mieli 2 godziny później, dlatego już koło 8.45 zniknęli nam z pola widzenia, wchodząc w strefę dostępną tylko dla pasażerów...


Julka: Ten tydzień minął szybciej, niż jakikolwiek w moim życiu! Dlaczego akurat złe i okropne momenty ciągną się nie wiadomo ile, a te miłe chwile przepadają jak gdyby w ułamku sekundy? Nigdy tego nie zrozumiem... No ale minęło. I trzeba było się z tym pogodzić. Hiszpanie wyjeżdżają i prawdopodobnie większość z nas już nigdy ich nie spotka. Ale co można zrobić? Przytulić się na pożegnanie, powiedzieć "Hasta luego" i życzyć im dobrej podróży. A potem wrócić na lekcję biologii, będąc nadal myślami z nimi. 

Wiadomo, komunikacja nie była łatwa, bo niechętnie się odzywali. Jednak gdy już wyjeżdżali, każdemu zrobiło się trochę przykro. Tak to już bywa. Ale i tak jesteśmy dumni z tych dni! Dumni z poznawania kultury hiszpańskiej i prezentowania naszej, polskiej. To był wspaniały czas :)

Zosia: Gdy po raz pierwszy padł pomysł wymiany, wcale nie byłam przekonana: bo mi się nie chce, bo to sporo pieniędzy, bo mogę sobie nie poradzić z mówieniem tylko i wyłącznie po hiszpańsku. Z perspektywy czasu wiedzę, że to była jedna z lepszych decyzji w moim życiu: poznałam fantastyczną grupę ludzi, zwiedziłam Saragossę i polepszyłam swój poziom hiszpańskiego. Gdy żegnałam się z Cristiną i innymi Hiszpankami łzy stanęły mi w oczach. Na szczęście jest poczta elektroniczna i portale społecznościowe. Oprócz tego obiecałyśmy sobie, że za rok spotykamy się wszystkie w Madrycie. Z Saragossy to tylko 3 godziny samochodem, a z Polski zawsze można trafić na jakieś tanie loty… Mam nadzieję, że się jeszcze spotkamy, bo chociaż spędziłam z Cristiną zaledwie 2 tygodnie, to jednak nie wyobrażam sobie, żeby tak po prostu urwał nam się kontakt.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz