poniedziałek, 20 stycznia 2014

„Ożenek”, czyli dlaczego w teatrze się śmiałam, a po powrocie do domu zaczęłam płakać

   „Ożenek” to sztuka wystawiana ostatnimi czasy przez Teatr Studio. Wyreżyserował ją Iwan Wyrypajew, umiejętnie przełożył Julian Tuwim. Za niezbyt rozbudowaną scenografię (trzy fotele stojące w głębi sceny) odpowiedzialna była Anna Met, a za wspaniałe kostiumy i doklejone wszystkim ogromne, sztuczne nochale (bo nosami tego się nie da nazwać!) - Katarzyna Lewińska. Całemu przedstawieniu magiczny charakter nadaje chór - Tetiana Sopiłka, Maria Bikont, Ewa Winiarska, Cezary Arkadiusz Szymański oraz Justyna Czerwińska, śpiewający po rosyjsku.
Ożenek

Spektakl opowiada o posiadającym skłonności do domatorstwa kawalerze imieniem Podkolesin (wcielił się w niego Marcin Bosak). Ogółem jest on dosyć samotny - ma tylko jednego przyjaciela, Koczkariewa. Ten zaś stawia sobie za cel odmienienie życia znajomego i znalezienie mu małżonki. Tutaj pojawia się nowa, równie przezabawna postać - swatka -  Monika Piekała w roli Fiokły Iwanownej. Podkolesin dołącza zatem do grona kandydatów o rękę Agafii Tichonowny (Karoliny Gruszki). Więcej nie mogę zdradzić, lecz gwarantuję, że prawdziwa zabawa rozpoczyna się właśnie w II akcie.

 Całe przedstawienie bardzo dobrze się ogląda, a te 140 min. mija w oka mgnieniu. Do gustu najbardziej przypadła mi postać "mężczyzny" (w programie tak właśnie jest określony) - jest ona zupełnie z innej bajki. Odziany w bluzę, dżinsy i vansy Franciszek Przybylski nie gra tu dużej roli, ale nadaje sztuce jeszcze bardziej groteskowego charakteru. Pojawia się on na scenie w momencie, gdy ogłaszane jest, że z powodu urazu nogi, Jajecznica (jeden z adoratorów Agafii) będzie jeździł na wózku iwalidzkim. Nasz "mężczyzna" będzie go popychał. Przybylski, jeżdząc po scenie z wykrzykującym swoje kwestie Jajecznicą, wykonuje szalone tańce, bawiąc widownię do łez. Muszę tu szczerze przyznać, że przez pewien czas byłam przekonana, że Zbrojewicz (Jajecznica) rzeczywiście nie może normalnie chodzić. Jednak podczas finału sztuki, gdy aktorzy wyszli na scenę, by pożegnać się z publicznością, Przybylski stanął obok swojego "podopiecznego". W programie owy "mężczyzna" jest jedną z postaci.

 Co do gry aktorów, bardzo podobał mi się charakter, który Bosak nadał Podkolesinowi. Ta postać pod przykrywką uprzejmości ukrywa chciwość (bohater jest niby miły, jednak wciąż dopytuje się, jaki jest posag Agafii). Podobała mi się również rola Karoliny Gruszki (żony reżysera - przypadek? nie sądzę). Aktorka stworzyła postać bardzo charakterystyczną - Agafia w jej wykonaniu jest głupawa i zawsze podekscytowana.

  

  Gdy weszłam do sali i zajęłam swoje miejsce, od razu spostrzegłam, że przede mną siedzi Maciej Stuhr we własnej osobie! Była to kolejna rzecz, która umiliła mi oglądanie przedstawienia, bo nie lepszego sposobu na spędzenie weekendowego wieczoru, niż pójście do teatru i spotkanie prawdziwej gwiazdy! :)

  Niezwykłą radość sprawiło mi słuchanie pieśni wykonywanych przez chór.  Jest to moim zdaniem jedna z największych zalet sztuki. Przedstawienie bez nich byłoby odrobinę tandetne - tworzą one melancholijny, przełamujący groteskową fabułę, nastrój. Dużym plusem jest też to, że wykonawcy nie śpiewają za głośno - każdy może skupić się albo na fabule, albo na chórze - tak, czy siak, dobrze spędzi czas.

  W przedstawieniu wszystkie postaci są wyraziste - każda z nich ma inne cechy osobowości, charakteru. Gogol bacznie obserwuje ludzi naokoło oraz ich postawy, i pokazuje je w swych sztukach. Każdy z nas znajdzie osoby ze swojego otoczenia w bohaterach "Ożenku".

  Tylko nie odpowiedziałam jeszcze na to pytanie, które sprawiło, że ktokolwiek tu zajrzał!
Otóż w teatrze śmiałam się, bo nie zaczęłam jeszcze zastanawiać się nad drugim dnem wypowiedzi. A po powrocie do domu zaczęłam płakać, bo dostrzegłam, że ten tytułowy ożenek jest udręką i wielkim zmartwieniem bohaterów. Są przytłoczeni i zagubieni - cała sprawa ich przerasta. Czyli jest zupełnie nie tak, jak sobie idealny ożenek wyobrażamy - tutaj to wszystko dzieje się nie z miłości, lecz z konieczności. Gogol pokazuje, że nie ma czegoś takiego, jak prawdziwa miłość - pokierował fabułą w ten sposób zapewne dlatego, że sam nigdy tego uczucia nie zaznał.

  Ogólnie: sztuka niezwykle mi się podobała. Może postaci były odrobinę przerysowane, lecz czyniło to je jeszcze zabawniejszymi. Każdego serdecznie zachęcam do wybrania się do teatru! Po tym przedstawieniu przekonałam się, że nie potrzeba rozbudowanej scenografii, aby stworzyć bardzo dobrą sztukę.


 
  


  

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz