piątek, 7 listopada 2014

Daydream

DAYDREAM.
Sukces Lany Del Rey jest dowodem na to, że przestajemy myśleć tekstowo, to znaczy w sposób uporządkowany. Że przestajemy doszukiwać sensu w słowach, skupiając się na przedstawianiu siebie obrazami, wyrażającymi naszą wizualną wrażliwość. 
Spodobało się też nawiązanie do stylu retro. I przede wszystkim obnażeniu USA, poprzez nawiązanie do tradycyjnego stylu amerykańskiej piosenki. Jej ulubiona to "Edge of Reality" Elvisa. Na tej granicy chce właśnie pozostać. Na granicy dobrego smaku, fantazji i rzeczywistości, zachwytu i smutku.



Lana najbardziej kocha perfumy Chanel. Lubi też second-handy, gdzie kupuje t-shirty vintage. Jej biżuteria musi błyszczeć, sprawiając wrażenie tandetnej, nieodłącznym elementem jej wizerunku są też krzyże i wielkie kolczyki.

Kiedyś nazywała się Elizabeth Woolridge Grant. Miała ładne blond włosy. Pisała niezłe teksty piosenek. Ale pewnego dnia pofarbowała włosy na brązowe, nakręciła loki, zapłaciła za dyskretny zastrzyk w usta i ukryła się pod pseudonimem. Lana- na cześć modelki Lany Turner. Del Rey- to był model Forda, bardzo popularny w Ameryce Południowej, który wiernie służył Brazylijczykom w cieniach palm i na plażach Salvadoru i Recife. Lizzie połączyła kalifornijską ekstrawagancję z latynoską pasją i zmysłowością. 


Jej muzyka to zupełnie nowe doznanie. Słuchając jej na odpowiednim sprzęcie ma się wrażenie, jakby dźwięki rozpływały się po czterech wymiarach, aby zniknąć w ciemnym tunelu. Każdy szlagier Del Rey zawiera psychodeliczne przerywniki, krzyki, niezidentyfikowany lament, 


Na początku, było Video Games. Klip na YouTube, teoretycznie sklejony przez Lanę ze starych filmów z wakacji, uczynił z nią mega gwiazdę w 45 minut. Oprócz samej Lany w żółtym swetrze zawierał też urywki pokazujące jeżdżące na deskorolkach dzieciaki, parę pędzącą na skuterze, palmy na kalifornijskim bulwarze i aktorkę Paz de la Huertę, wstawioną, zataczającą się po drodze do limuzyny. 

Potem, było Born To Die. Lana w barokowym pałacu, z kwiatami we włosach, pilnowana przez dwa tygrysy. Istna Księga Koheleta, piosenka o grobowym brzmieniu, śpiewana poezja o przemijaniu i drodze do nikąd. Szybko zajął pierwsze miejsce na liście przebojów w 17 krajach. 


Cały album Born To Die i jego kontynuacja, Paradise, zawierał same dobre kawałki, porządną, amerykańską muzykę, której tekst powala na kolana. Była więc piosenka National Anthem o bogactwie, blichtrze i wyższych seriach, Carmen o zmanierowanych nastolatkach, i Summertime Sadness (o zgrozo!) o próbach samobójstwa.



W tym roku ukazał się nowy studyjny krążek Ultraviolence. Mówiąc wprost, jest wszystkim, czego oczekiwałem. Jeszcze więcej wielowymiarowych melodii, które zwyczajnie pasują do chwil naszego życia. Cruel World przypomina mi o chłodnych lipcowych wieczorach w ukochanym Olsztynie, Brooklyn Baby o wszystkich kilometrach, które nawinęliśmy na licznik samochodu w lecie, West Coast o pewnej plaży w Północnych Włoszech. Lana próbowała mi coś przekazać

Lana Del Rey nie rusza w trasy koncertowe. Śpiewa w barach w LA, gdy ma na to ochotę. 


Żyje we własnym świecie. Wpływ na muzykę Lany mają na pewno wspomnienia z dzieciństwa. Wychowywała się na Coney Island, półwyspie na Brooklynie, oazie taniej rozrywki.
Sama wspominała w wywiadach, że w Coney Island zawsze było dla mnie coś rozpaczliwego. Nie widać końca głównej promenady, a ludzie w barach przemykają jak duchy. Uwielbiam parki rozrywki. Uwielbiam prędkość, jaskrawe kolory. Na Coney Island możesz kupić coca-colę, przejechać się kolejka górską i przyglądać się wszystkiemu z góry. 

...przyglądać się z góry. Gdy patrzysz na zepsuty świat, wszystko jest Ci obojętne. Żyjmy sobie dalej. 


I here the birds on the summer breeze, I drive fast, I am alone at midnight

Been trying hard not to get into trouble but I, I have a war in my mind.
So, I just ride, just ride, just ride.

To słowa piosenki Ride.




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz